Zachować polskość! Quello che polacco in me!

tradycja

Zachować polskość!Od kiedy trafiłam do Włoch po ślubie, na stałe, przenosząc z rodzinnego domu co się da, obiecałam sobie: zachowam polskość! Znałam wówczas wiele Polek, które wyjechały za granicę i ich tożsamość była mniej lub więcej zatracona. Naśmiewałam się, kiedy komuś polskich słów brakowało po kilku latach emigracji. Zaskoczona byłam piękną polszczyzną koleżanki spotkanej po wielu latach w Niemczech. Pomyślałam sobie, wszystko zależy od Ciebie. W sumie mam tytuł magistra, więc poziom języka polskiego mam wysoki. Jak bardzo się myliłam.

No, ale nie chodzi tylko o język. Chodzi choćby o Twoje nazwisko. Tu, we Włoszech, nie zmieniasz go na nazwisko męża, zostajesz do grobu przy swoim panieńskim. Obiecałam sobie – obrączkę będę nosić, jak moi rodzice, na serdecznym palcu prawej dłoni. Długo nie wytrzymałam… zwracano się do mnie per “panienko”, a nie “pani”. Któregoś dnia, kiedy byłam w ciąży, zasiedliśmy z moim mężem do stołu na weselu z grupą nieznanych nam osób. Pewnien pan wciąż zwracał się do mnie „panienko”. To ja mu tlumaczę, że tu siedzi mój mąż. A on mi na to: „A ja myślałem, że to kochanek, bo nie ma Pani obrączki”. Miałam obrączkę! Ale nie na tej ręce, co trzeba. I od tej chwili zmieniłam mój polski zwyczaj. Wychodziłam na “puszczalską” z facetem żonatym, bo on nosił obrączkę na lewej dloni, jak cała Italia.

Wracając do języka. Obiecałam sobie: moje dzieci będą mówić po polsku! Kiedy poznałam mojego męża, rozmawialiśmy po angielsku, on starał się po polsku, ja po włosku, no bo w końcu mieszkaliśmy we Włoszech i musiałam jakoś komunikować się z całym tutejszym bytem ludzkim. Przez ten czas moja córcia Julia była mała, rozmawiałam z nią po polsku, rodzina włoska w swoim języku. Mała rosła, ale nie mówiła. W wieku 3 lat poszła do przedszkola z podstawowymi słowami, ale nie klejąc zdań. Wysłano nas do logopedy i tu niespodzianka: dziecko dwujezyczne mówi dwoma językami natychmiast albo wcale. Poradzono nam wycofać jeden język z życia. Mała chodziła do przedszkola, więc włoskiego nie mogłam uniknąć. Musiałam zaprzestać mówić po polsku. Julia zaczęła mówić po włosku, robiliśmy wiele ćwiczeń logopedycznych i jej słownictwo się wzbogaciło. Mój włoski również się polepszył, za to polski “zszedł na psy”. To był oczywiście proces stopniowy. W sumie przez 335 dni w roku byłam tu. W Polsce spędzałam niecały miesiąc, z rodziną przez telefon komunikowałam się przez parę minut. Nie znałam w Maceracie nikogo z Polski. To mi pomogło bardzo w mojej nauce języka włoskiego. Byłam tylko wśród Włochów i rozmawiałam tylko z nimi. Musiałam rozmawiać z pediatrą, z nauczycielami. Z czasem poszłam do pracy, gdzie posłano mnie na tygodniowy kurs. Uzbrojona w dyktafon, myślałam, że będę zmuszona decyfrować lekcje wieczorami. Ku mojemu zdziwieniu poziom mojego języka był coraz lepszy. Julia rownież poprawiała swój język ojczysty. Za to za każdym razem, kiedy wracałam do Polski… oj, jaki Ty masz akcent, ale włoszczyzną zaciągasz. Komentarze znajomych były przygniatające. W końcu “jak już wejdziesz między wrony, musisz krakać jak i ony” Myślę, że pogorszył się mój polski, bo nie czytałam książek, jak do tej pory. Mama zaczęła narzekać na moją ortografię. W końcu zaczęłam się pilnować, choć do tej pory pisałam płynnie bez zastanowienia i bezbłędnie. Jak to mówią Włosi – „ero ne carne ne pesce”. Nie byłam „ani rybą ani mięsem”. Kaleczyłam ojczysty język a i po włosku wypowiadać się nie umiałam, nie mowiąc już o pisowni… totalne zero.

Wspomnę jeszcze o tradycjach! Kolejny mój punkt honoru – zachować je wszystkie, przekazać dzieciom, tak jak mama mnie nauczyła. Święta Bożego Narodzenia to jedna wielka tradycja. Sianko pod obrusem, dwanaście potraw, jedno więcej nakrycie na stole, dla gościa. Odczytanie Ewangelii przez najstraszego członka rodu i zapalona świeca. Choinka ubierana w Wigilię rano, a rozbierana (w moim domu) w lutym, po feriach zimowych. Co do tradycji Wigilijnych – nie było problemu. Moja teściowa, cudna kobieta, wszystko pozwoliła mi wdrożyć, abym jak najmniej czuła rozląkę z domem. Dała mi wkroczyć do kuchni robić pierogi. Biedny teść odczytał Ewanglię, jak Pan Bóg i synowa przykazali. Łamali się opłatkiem nie wiedząc o co chodzi, nie wiedzac, co to życzenia, ale o tym później. Te obyczaje przekazuję moim dzieciom do dziś. Nie udało mi się zaś z Mikołajkami. Maluchy patrzyły na mnie zdziwione, po co ja im każę pod poduszkę zaglądać. Opowiadały o tym kolegom w szkole, nikt nie wie o co chodzi. Tu za to prezenciki przynosi Madonnina, 8 grudnia. Teściowa przyjeżdżała specjalnie do wnuków. Befana, czyli czarownica, daje cukierki w Trzech Króli, ale Mikołajek nikt nie zna. Skoro miałam mieć wydatki 3 razy w jednym miesiącu, postanowiłam, że zostanę przy tych włoskich świętach. Ubieranie choinki we Włoszech zaczyna się już na początku grudnia, a 8-go, na Madonninę, już muszą stać wystrojone, tak jak wystawy sklepowe. Uwzięłam się, że będzie po polsku. Ubiorę w Wigilię. Tu też musiałam spuścić z tonu. Przychodzili koledzy moich dzieci i pytali, gdzie choinka, wychodziłam na jakiegoś antychrysta. Dzieciaki też nie mogły się doczekać ubierania drzewka, które tu, w Italii, jest już rozbierane 6 stycznia. Ubierać więc choinkę 24 grudnia, żeby rozebrać w Trzech Króli nie miało sensu. W sumie tym dzieciom trzeba dac trochę radości, jak ich rówieśnikom. Żegnajcie moje tradycje. Nie obchodzi się tu Matki Boskiej Gromnicznej, nie świętuje DniaMężczyzny. Dzień Imienin obchodzony jest tylko na południu i kończy się tylko złożeniem życzeń. No właśnie, życzenia, to tylko jedno słowo: AUGURI! Nie to, co u nas, cała litania: spełnienia marzeń, sukcesów, zdrowia, szczęścia, pomyślności, miłości, wielu przyjaciół, itd. Przy łamaniu się opłatkiem moja mama wie, czego mi życzyć, jakie są moje cele, marzenia, potrzeby i mi tego życzy; trwa to od 2 do 5 minut. A moi teściowie – „Auguri, Auguri” i patrzą na nas, co my se gadamy na ucho. Tak samo kartka urodzinowa to Buon Compleanno, Happy Birthday… a nie tysiące błogosławieństw od bliskich Ci osób. Do tego u nas w Polsce jest impreza imienionowa. We Włoszech nie robi się takiego spędu znajomychi przyjaciół. W rodzinie tak, jest tort urodzinowy, ale imieniny – to tylko telefoniczne życzenia.

Święconka! Ach… to kolejna tradycja, ktorą udaje mi się zachować. W Wielką Sobotę każdy Polak z koszykiem zasuwa do kościoła, od małego; i nie może się doczekać nadgryzienia wystającej kiełbasy. Włoch, a tym bardziej młody Włoch, nie wie, co to jest. Szlag mnie trafił, kiedy nawet ksiądz nie wiedział, co to jest poświęcenie pokarmów. Wzięłam mój koszyk i żeby nie przeszkadzać jedynemu księdzu w mojej parafii, poszłam do klasztoru benedyktyńskiego, tu w pobliżu. Jest tu ze 20 braciszków, któryś z nich znajdzie 5 minut na poświęcenie koszyka. Wyszedł przełożony i pytamnie, co on ma zrobić. Wyjaśniłam mu, że wystarczy poświęcić, pokropić wodą i wygłosić modlitwę błogosławiącą nasze świąteczne pokarmy. No to udało mu się. Z takim koszykiem byłam w Asyżu; dzięki Bogu był polski ksiądz, to wiedział, co ma robić. Starszy ksiądz w katedrze w Maceracie też na zakrystii nam poświęcił. W górach, wyciągnęłam księdza z konfesjonału, toteż miauczał, ale poświęcił. Jedyne miejsce, gdzie spotkałam się ze zwyczajem święcenia pokarmów, to miasto w Umbrii, gdzie urodził się mój mąż. Święcenia są co pół godziny ale tylko rano. Tam dopiero widziałam koszyki. Nie to, co nasze miniaturki. Takie jak do wynoszenia bielizny, wielkie kosze, z których wystają butelki wina, jajka z czekolady wielkości strusich, ciasta, parmezan i co się da. Pisanek oczywiscie brak!!!! alowanie jajek zawsze podobało się moim dzieciom, więc wykonują to bardzo chętnie do dziś. A żeby nie było kłótni, każde z nich ma swój koszyczek do poświęcenia.

No i jak tu zachować tę polskość, jak mi kłody rzucają pod nogi?

Salvare tutto questo che polacco in me!
Da quando sono arrivata in Italia dopo il matrimonio, per sempre, portando da casa mia tutto che ci tenevo, mi sono promessa di: salvare tutto ciò che polacco nella mia vita! Al tempo già conoscevo tante Polacche, che sono partite al estero, ma la loro identità era svanita con il tempo. Ridevo dentro di me , quando a qualcuna mancavano le parole dopo anni dell’ emigrazione. Mi sono stupita come parlava bene una mia amica che abitava in Germania da anni. Ho pensato, che tutto dipende da me. Mi sono laureata, allora il livello del mio polacco era alto. Quanto mi sono sbagliata….
Ma non si tratta solo della lingua. Si tratta anche semplicemente del tuo cognome. Qui in Italia, non acquisti cognome da sposata, fino la tomba rimani con tuo cognome da signorina…. tanto difficile da pronunciare, perché sembra il codice fiscale. Mi sono promessa di portare la fede nuziale, come tutti i polacchi e i miei genitori, sul dito annullare di mano destra. Mentre in Italia la portano sulla mano sinistra. Purtroppo non ho resistito a lungo… mi chiamavano tutti “signorina” e non “signora”. Un bel giorno, quando ero in cinta, stavamo seduti con mio marito a tavola, con le persone che non conoscevamo. Un signore mi chiamava sempre “signorina” allora ho spiegato che quel signore al mio fianco è mio marito. Lui mi ha spiegato, che non vedeva la fede sul mio dito e pensava che stavo qui con un amante. Ma io avevo la fede! solo che sul altra mano, da Polacca. Nei occhi dei altri risultavo non solo non sposata in cinta, ma la cosa peggiore che con uno sposato. Mio marito porta la fede alla italiana. Da quel momento ho cambiato la mia abitudine.
Tornando alla lingua. Mi sono promessa: i miei figli parleranno polacco! Quando ho conosciuto mio marito parlavamo in inglese, lui si impegnava con il polacco e io con l’ italiano. Abitavamo in Italia e dovevo comunicare con gli altri. Al inizio quando mia figlia era piccola, le parlavo mia lingua madre, e il padre e i suoi parenti in italiano. La piccola cresceva, ma non parlava tanto. A 3 anni andata alla scuola materna, usava poche parole e la frase non era in grado a costruire. Le maestre ci hanno mandato da logopedista. La sorpresa: bambini bilingue o parlano subito tutte due le lingue o nessuna. Ci hanno consigliato di eliminare una lingua. LA piccola andava a scuola allora evitare italiano non era proprio possibile. Ho dovuto smettere di parlare polacco . Julia ha cominciato a parlare italiano, abbiamo fatto tanti esercizi raccomandati dalla logopedista e il suo vocabolario aumentava. Così anche il mio italiano migliorava, ma il polacco faceva pena. Tutto questo succedeva gradualmente. In realtà 335 giorni stavo in Italia. In Polonia trascorrevo un mesetto, al telefono con i miei pochi minuti. A Macerata con conoscevo i miei connazionali, che mi ha aiutato credo a migliorare il mio italiano. Stavo solo fra gli Italiani, parlavo solo con loro. Dovevo parlare con il pediatra, l’insegnanti. Sono andata a lavorare, prima concludendo un corso settimanale. Munita di detta-fono, pensavo di dover decifrare ogni sera cosa è stato detto durante il corso. Ero stupita quando ho scoperto che il mio italiano era sufficiente. E anche Julia migliorava il sua lingua madre. Invece ogni volta che tornavo in Polonia… ma che accento che hai, ma come parli strano. I commenti erano deprimenti. Da noi si dice: quando vai tra i corvi, cinguetti come loro. Il mio polacco ha peggiorato perché non leggo più i libri, non ascolto la televisione, non parlo in mia lingua. La mia mamma ha cominciato a criticare la mia ortografia. Cercavo anche di controllarmi, anche se fin ora non avevo bisogno, scrivevo bene e fluido. Come dicono italiani non ero ne carne ne pesce. Cercavo le parole in polacco e non mi esprimevo bene in italiano, non è parliamo di scrittura… zero totale.
Devo scrivere qualcosa sulle tradizoni! Un altro mio punto d’onore, mantenere tutte e trasmettere ai figli come la mamma mi ha insegnato. Natale da noi è una grande tradizione. Paglia sotto la tovaglia (come nella mangiatoia) tredici pietanze come gli apostoli, un coperto in più (per uno sconosciuto che se bussa alla porta lo accomodiamo). Prima della cena più anziano della famiglia legge il Vangelo con la candela accesa. L’albero di Natale di solito in Polonia addobbiamo la mattina di Vigilia. A casa mia si toglieva l’albero alla fine delle ferie invernali a febbraio. Diciamo, che non avevo grossi problemi per inserire tutte queste tradizioni sulla terra italiana. La mia suocera aperta per le novità mia ha fatto applicare tutto. Mi ha permesso di regnare in cucina per fare pierogi. Povero suocero leggeva il Vangelo come Dio e la nuora comanda. Spezzavano l’ostia non capendo per quale motivo, e cosa ci auguravamo, ma di questo scriverò dopo. Queste tradizioni sono rimaste in famiglia, insegno i miei figli. Non festeggiamo San Nicola. I piccoli mi guardavano strano, perché gli chiedo di guardare sotto il cuscino, a scuola i compagni non hanno detto niente, di che si trattava? In Italia i regali porta la Madonna il 8 dicembre. La suocera viene ogni anno appositamente dai nepoti. Befana regala le caramelle il 6 gennaio, ma San Nicola è sconosciuto. Visto le ulteriori spese, alla italiana per la Madonna e la Befana, ho rinunciato a Mikolajki.
A fare l’albero di Natale in Italia si comincia con inizio di dicembre, il 8 deve essere pronto, come le vetrine dei negozi. Dal inizio mi sono impuntata, farò come la mamma ha insegnato, la mattina del 24. Anche qui, figli sono cresciuti, venivano i suoi compagni a trovarci e la prima domanda: dov’è l’albero? Sembravo un’atea. Ragazzi come gli altri volevano avere l’albero e aspettare i regali come a scuola hanno imparato. Per poi spogliarlo il 6 gennaio…come tutti. Allora non c’era senso di metterlo su il 24 per togliere fra due settimane. Avevo da scegliere o la gioia dei ragazzi o le mie abitudini. Addio le tradizioni mie.
Qui non festeggiano la Madonna Candelora, ne Festa del Maschio. Al Sud solo festeggiano onomastico e finisce solo con gli auguri. A proposito gli auguri. Qui consiste in una sola parola: AUGURI! Mica come da noi: che ti si realizzano i desideri, tanti successi, tanta salute, fortuna, amore e amici stretti etc. Quando mia mamma divide l’ostia con me a Natale sa cosa mi può augurare, quali sono i miei obiettivi e bisogni e me lo augura per 2-5 minuti. Invece i miei suoceri dicono auguri auguri e ci guardano, cosa ci diciamo al orecchio. Ma anche un biglietto di compleanno ha critto Buon Compleanno, Happy Birthday e finita, mica come da noi mille benedizioni da persone care. In Polonia si festeggia con una bella festa a casa con tutti amici stretti e parenti. Qui in Italia c’è la torta di compleanno per parenti, ma l’onomastico… non esiste, solo gli auguri al telefono.
Cestino Pasquale! Ecco … un altra tradizione, che riesco a mantenere. Sabato Santo tutti Polacchi vanno in chiesa, da piccoli, con cestino per benedire il cibo fra cui tante uova. E non vediamo l’ora di mordere salame che spunta dal cestino benedetto. Un Italiano, maggior parte un giovane Italiano, non sa cosa sia questo cestino. Mi ha preso brutto male quando un prete non sapeva cosa significa benedire il cibo. Ho preso il mio cestino e per non disturbare nella mia parrocchia dove c’è un prete solo, sono andata con la famiglia ad Abbadia di Fiastra qui vicino. Qui ci stanno 20 frati, uno di loro mi dedicherà 5 minuti. Venuto fuori il priore chiedendo cosa deve fare. Ho spiegato la procedura della benedizione con acqua santa e preghiera e sono andata soddisfatta. Con tale cestino mi sono presentata anche ad Assisi, dove grazie al cielo stava un prete polacco e sapeva cosa fare. Un parroco anziano nel duomo di Macerata ha benedetto in sacrestia. In montagna ho tirato fuori dal confessionale ma anche questo era stupito cosa voglio.. Unico posto dove benedicono i cesti ogni mezz’ora è nella città natale di mio marito. La, si che cesti che portano. Enormi, non come le nostre miniature. Come cesti natalizi da regalo, dove spuntano le bottiglie di vino, uova di cioccolata, torte dolci e salate, parmigiano e tanto altro. Pisanki ovviamente non si trovano, le uova svuotate e addobbate. Dipingere le uova è sempre piaciuto ai miei ragazzi, lo fanno ogni anno. Per non farli litigare ogni uno ha il suo cestino e le sue uova da benedire.
E come non abbandonare le tradizioni quando ci sono sempre gli ostacoli?

 

10 thoughts on “Zachować polskość! Quello che polacco in me!

  1. Ho conosciuto questa fantastica donna qualche anno fa, grazie ai nostri figli. Sempre gentile, disponibile e pronta ad aiutare gli altri. tutt’altro che remissiva, anzi, fiera e determinata, decisa e categorica. Per questo scherzosamente ed affettuosamente ribattezzata dai genitori della 1° A, “Signora Rottermaier”.
    Oggi mi parla di questo blog, mi colpisce il titolo di quest’articolo.
    Bellissimo.
    Mi mette però tristezza rendermi conto delle difficoltà che incontra questa donna a mantenere le sue abitudini, tradizioni e credenze.
    Quindi, carissima Signora Rottermaier, non sono la persona più adatta per aiutarti nelle tradizioni religiose, ma devresti portare la fede all’anulare della mano destra, e a chiunque ti darà della Signorina rispondi con orgoglio “non sono signorina, sono Polacca”.
    Con affetto
    Barbara

    "Mi piace"

  2. Ma che bello Anna! Mi hai fatto commuovere! e comunque vai benissimo come sei, non devi preoccuparti. Penso che sia normale che una persona in un paese straniero con una cultura diversa, viva le contraddizioni che hai descritto. Ma tu sarai sempre Anna, polacca, col tuo bagaglio culturale e le tue tradizioni. Solo che ne avrai di nuove e sappi che sei fortunata e anche i tuoi figli lo sono. Poter vivere e assaporare due culture, due mondi…. una cosa invidiabile davvero!

    "Mi piace"

  3. Hai ragione su due mondi e due culture. Però pensando ci un po’ io la vita la vivo doppio, ci metto doppio di energie e di tempo per tutto. La mia vita è intensa. Comunque questo articolo non mi è venuto bene… volevo buttare su ridere e invece venuto sentimentale. Devo migliorare! Sto già preparando nuovo articolo… questo sì che farà ridere. Grazie Giovanna per il supporto. Se vuoi clicca in alto +ISCRIVITI e ti arriveranno le comunicazioni dei nuovi articoli. Un abbraccio!!!!

    "Mi piace"

  4. Aniu, jestem tu nowa, więc piszę komentarz z opóźnieniem. Dla mnie ten artykuł był zabawny, tak jak to miałaś w zamierzeniu, ale rozumiem dobrze, że codzienność już może nie być taka wesoła. Tak się składa, że znam trochę Włochy i Włochów i wierzę Ci, że to, o czym napisałaś może uwierać. Niby drobiazgi, tak, owszem, inna kultura, inny sposób wychowania itp., ale potrzeba dużo mądrości, tolerancji i siły, aby żyć w mieszanym małżeństwie i wychowywać dzieci tak, aby rodzinny kraj mamy i dziadków nie był dla nich zupełnie obcy. Życzę Ci Aniu dużo sił i radości z Twojego bycia Polką we Włoszech

    "Mi piace"

  5. Margherita! Jak trafnie ujelas to co chcialam przekazac. Patrzac z boku, na to co opisalam, mozna sie nie zle usmiac… ale przezyc to, to co innego. Jestes osoba bardzo wrazliwa i umiesz czytac “fra le rige” – miedzy wierszami. Ciesze sie, ze bedziesz moja czytelniczka 😉 Witam “na pokladzie” Podejrzewam, ze i Ty mieszkasz we Wloszech i przezylas to samo… Pozdrawiam!

    "Mi piace"

  6. Jestem wyrodną Polką, bez dwóch zdań. Nie wprowadziłam żadnych polskich zwyczajów. Może tylko choinkę trzymamy dłużej, niż do Trzech Króli. W Święta gotuje teściowa, więc nie ingeruję. Sianem nie dysponuję, świec się u nas nie paliło, nie czytaliśmy nigdy Biblii, nie święciliśmy koszyczka w Wielką Sobotę (może dlatego, że proboszcza zawsze mieliśmy “dziwnego”, pamiętam jak kiedyś nie można go było dobudzić na mszę w niedzielę, bo w sobotę sobie popił… poza tym w mojej wsi w Polsce nie ma kościoła i dojazdy były zawsze problematyczne).
    Muszę przyznać, że włoskie “auguri” jest dla mnie wybawieniem! Nie cierpię wymyślać długaśnych życzeń.
    Imienin nigdy nie obchodziłam, nie wiem nawet, kiedy je mam. Rodzice mają bardziej klasyczne imiona, a moja mama urodziła się w Ireny, więc zadanie jest ułatwione. Tata, Józef, świętuje prawie co miesiąc 😉 Ani moje rodzeństwo, ani kuzynowie nie obchodzą imienin. Włosi nie pamiętają nawet o urodzinach, teściowa zawsze się dziwi, jak dzwonię z życzeniami. Osobiście mam szczęście, bo świętuję 26.12 i nikt nie ma prawa zapomnieć. Syn kiedyś spowodował wybuch śmiechu na lekcji religii, kiedy katechetka zapytała, jakie święto jest tego dnia, a on na to: urodziny mojej mamy!
    Niestety, z dziećmi mówię po włosku. Tak jest łatwiej… Syn całkiem dobrze mówi po polsku, ale córka wcale, zna tylko parę słów. Najmłodsza dopiero zaczyna mówić. Nie dałam rady. Mąż nie mówi po polsku, nie mam znajomych Polaków, zawsze wstydziłam się mówić z synem po polsku w parku, przy znajomych, którzy nie rozumieli. Z drugim dzieckiem to już w ogóle poszłam po najmniejszej linii oporu.
    Pazienza.

    "Mi piace"

  7. Ahahahah… wszystko odwrotnie do mnie. Mowia, ze przeciwnosci sie przyciagaja!!! Dziekuje za wszystkie komentarze Justynko, sprawily mi ogromna radosc! Az niewiarygodne, ze chcialo Ci sie je czytac i koentowac! Zrobilas mi ogromna frajde.

    "Mi piace"

  8. Pingback: Inspirująca włoszczyzna z niewłoskich blogów #10 - Primo CappuccinoPrimo Cappuccino - Blog pilota wycieczek: o Włoszech, Slow Life i dobrej kawie.

  9. Bardzo przydatny Twoj artykul, nie tylko dla osob chcacych zachowac tradycje ale takze dla tych co tak glosno komentuja polakow za granica.
    Mieszkam we Wloszech bardzo krotko, za dwa tygodnie minie mi rok. I tez walcze na wszystkie strony by byc polka ale jest ciezko. Moj narzeczony szczesliwie jest wyznawca mojej kuchni, lubi pomidorowke , bigos a za golabkami przepada. Zwozimy z Polski kielbase, ketchup z Wloclawka i sos slodko kwasny. Ale to tylko kropla w morzu. Oczekujemy dziecka. Mierzil mnie widok rodzin jedzacych wieczorny posilek w restauracjach z niemowlakiem. Jednak tu uznawane jest to za rzecz zupelnie normalna, przeciez sie je wieczorem , mamy przestac jesc -uslyszalam?
    Ciagle glowie sie nad odpowiedzia, nie tylko dotyczaca nocnych wyjsc z dziecmi ale wszelkich innych roznic. Czy mam nalegac by “przestac jesc ” czy sama w sobie mam dokonac zmiany i negatywne podejscie zmienic na pozytywne?
    Okazuje sie ze jak stare poslowie mowi: “Przyjdzie czas, bedzie rada”
    Kazdy temat rozpatrywany tylko w teorii jest prosty -bede polka , dziecko bedzie polakiem itp
    Jak przychodzi to w praktyce to sami znajdujemy najlepsze z rozwiazan dla nas i najblizszych nie tracac wcale na polskosci. Jest ona bowiem w serduchu!

    Piace a 1 persona

  10. Droga Emilio, nie poddawaj sie! Uwierz mi …choc sa to krople w morzu to warto. Ja na szczescie otoczona jestem ludzmi, ktorzy lubia ta moja polskosc i wrecz jej ode mnie rzadaja! Forza Polonia! Scusami ze odpisuje tylko teraz… odpisalam z telefonu natychmiast i dopiero dzis sie zorientowalam na pc, ze nie poszlo. Poprawie sie. Obiecuje!

    "Mi piace"

Lascia un commento