Nieszczęścia chodzą parami. La sfortuna va in coppia.

Cisza…

Od jakiegoś czasu nie piszę tutaj. Ostatnie posty były o trzęsieniu ziemi. Muszę powiedzieć, że takie wydarzenia zostawiają ślad na życiu człowieka.

Ten wstrząs ziemi w sierpniu był jednym z większych jakie odczułam. Mając doświadczenie po wstrząsach w 2009 roku, pomyślałam… minie i to!… przez kilka lat będzie spokój.

W październiku, kolejne uderzenie! Tłumaczysz sobie… to tylko echo tego poprzedniego trzęsienia… to nic poważnego. Dopóki za kilka dni, kolejny wstrząs i to dużo silniejszy! A potem… każdego dnia… dwa, pięć, siedem, jeden.. delikatniejszy wstrząs, ale który powoduje, że zapiera dech. Za każdym razem jak zaczyna ci drżeć stół miękną kolana. Zaczynasz nieświadomie chodzić na palcach, żeby wyczuć każde drgnięcie. Szybka myśl przebiega w głowie… gdzie są dzieci? Twoi najbliżsi? Są bezpieczni?

To życie w terrorze. Schodzisz po schodach, jak najszybciej potrafisz… gdyby przypadkiem miało zadrżeć w tym momencie… Wychodzisz z domu zostawiając dzieci same, choć duże… i masz wyrzuty sumienia! Nie możesz jednak dać się sparaliżować na zawsze i żyć w strachu. Nie można przestać żyć normalnie, choćby dlatego, że twój stan ducha, panika, udziela się dzieciom. Oni żyją każdym twoim spojrzeniem, każdą zmarszczką zmartwienia na czole. Nigdy nie zapomnę ich twarzy, kiedy staliśmy przy ścianie nośnej objęci, kiedy drżała podłoga, sztućce, szklanki, bujały się lampy. Dzieciaki obserwują cię, żeby zrozumieć co się dzieje. Jak zaczniesz płakać to koniec, jeśli zaczniesz krzyczeć to oni będą krzyczeć z tobą. Jak będziesz się modlić to szeptem ci zawtórują. Kiedy ich zapewnisz, że to koniec tego koszmaru… pozostaną w bezruchu w oczekiwaniu na spokój.

W grudniu, minęło wiele dni odkąd przestała (choć na trochę) drżeć ziemia. Powróciliśmy do naszego normalnego życia. W Boże Narodzenie, w święta, przyjaciele i rodzina wspominała tylko za stołem te koszmarne dni.

Kilka dni temu spadło mnóstwo śniegu, który zapowiedzieli meteorolodzy. Przygotowałam się! Miałam dla nas do jedzenia i do picia zapasów na dwa tygodnie, żeby nie musieć iść do sklepu. Radość dzieciaków na widok 50 cm śniegu nie miała końca. Dookoła było biało i dalej prószyło! Mieszkając jednak na wzgórzu znaczyło to, że drogi będą nieprzejezdne, samochody zablokowane. Co jakiś czas były braki w dostępie prądu… a co za tym idzie również wody. Natychmiast zostały zamknięte szkoły, a do kiedy, to dostawaliśmy informacje internetowo. W telewizji mówiono o 80.000 liczników energetycznych bez prądu. Jesteś szczęściarzem jak masz co jeść, masz prąd i wodę. Wiele miasteczek zostało odciętych od świata. Ich mieszkańcy byli ewakuowani helikopterami.

Ja nie musiałam wychodzić z domu… tylko na sanki z dzieciakami. Potem i u nas zabrakło prądu… na szczęście tylko na kilka godzin… a nie na sześć dni tak jak inni do dzisiaj.

Jednej rzeczy tylko się nie spodziewasz w tym momencie… trzęsienia ziemi. Nie jestem w stanie opisać palpitacji serca jakich się dostaje. Procedura mówi, że po wstrząsie należy opuścić budynek… schować się najlepiej w samochodzie. Ale jak!!!??? Na zewnątrz jest -7 stopni, samochód pokryty śniegiem o wysokości półtora metra, nie ma nawet mowy, żeby otworzyć drzwi do niego… nie ma alternatywy. W domu możesz być zgniecionym przez sufit, na zewnątrz umrzesz z zimna.

Dodatkowe wiadomości, dla osób mieszkających w górach… ryzyko zejścia lawiny! Pokryje ona dom w kilka sekund, drogi są pełne śniegu, nieprzejezdne, dookoła dwa metry śniegu, że nawet nie wiesz gdzie jest asfalt.

Kolejna wiadomość podana przez dzienniki: zagrożenie zerwania tamy na jeziorze górskim. Tony wody niczego nie oszczędzą.

W całym tym stresie jednak były i są przeróżne miłe telefony, wiadomości, przyjazne gesty na facebooku i whatsappie. Są osoby co o mnie myślały, co do mnie pisały, co radziły żeby wrócić do Polski i uciekać stąd. Jednak nie łatwo jest zostawić tutejsze życie dopóki zagrożenie nie jest pewnością. Tu mamy pracę, dzieciaki chodzą do szkoły. Mamy nadzieję, że za kilka dni wróci wszystko do normy.

W międzyczasie dostałam też wiele telefonów z mediów polskich. Pytają o informacje, wejście na antenę, na żywo lub nagrywają na następne wydanie wiadomości. Starają się zrozumieć co dzieje się w pięknej Italii i poinformować słuchaczy.

Zadzwonił pewien dziennikarz:

– Proszę pani, czy mogłaby pani udzielić wywiadu o sytuacji we Włoszech.

– Oczywiście.

– Dziękuję. Proszę powiedzieć, gdzie pani mieszka?

– W Marche, 30 km od epicentrum trzęsienia ziemi.

– Świetnie, fantastycznie..

– No wie pan… zależy od punktu widzenia…

-Ach nie, proszę mi wybaczyć…

W tym momencie się śmiejesz i zapominasz o stresie. Masz nadzieję, że „jutro będzie nowy dzień”, jak to mówiła Scarlett O’Hara.

Silenzio….

Da qualche tempo che non scrivo qui.

Gli ultimi post erano sul terremoto. Devo dire che questi eventi ti segnano la vita.

Quella scossa di agosto era la più grande che ho percepito. Ma per esperienza del terremoto nel 2009 ho pensato… passerà!… per qualche anno non lo risentiamo più.

Ad ottobre un’altra botta! Dirai… e solo un ecco di quella precedente… non è grave. Finché fra qualche giorno non arriva un’altra ancora più forte! E poi… ogni giorno… due, cinque, sette, una… scosse più lievi, ma che ti fanno trattenere il respiro. Cominci camminare sulle punte dei piedi, per sentire ogni movimento. Ogni volta che ti trema il tavolo hai le ginocchia morbide. Pensiero veloce per i tuoi figli… dove sono? Le persone care? Sono al sicuro?

È la vita nel terrore. Mentre scendi le scale, le fai veloce… tante volte dovesse tremare ora…. Esci di casa, lasciando i figli, anche se grandi, da soli nel appartamento… hai sensi di colpa! Ma non puoi rimanere paralizzato per sempre e vivere nel terrore. Non si può non continuare a vivere normalmente…anche perché il tuo stato d’animo, il panico, lo trasmetti ai figli. Loro vivono ogni tuo sguardo, ogni ruga sulla fronte fatta di preoccupazione. Non mi scordo mai i loro volti, quando stavamo sotto la parete portante abbracciati, quando tremava il pavimento, cadevano gli oggetti a casa, vibravano le posate e bicchieri, dondolavano i lampadari. I ragazzi ti osservano per sapere cosa sta succedendo. Se ti metterai a piangere è finita, se urli, urleranno con te. Se cominci a pregare, bisbigliano con te. Quando gli assicuri che l’incubo sta finendo… stanno immobili in attesa della tranquillità.

Sono passati giorni, che ha smesso a tremare la terra (al meno per un po’) a dicembre. Siamo tornati a vivere tranquillamente. A Natale, durante le feste, amici e parenti avevamo solo brutti ricordi.

Qualche settimana fa la nevicata, annunciata dai meteorologi da qualche giorno. Mi sono preparata! Da bere e da mangiare ho accumulato per poter non uscire di casa per almeno due settimane. La gioia dei ragazzi quando hanno visto 50 cm di neve non aveva fine. Tutto intorno era bianco e nevicava ancora! Vivendo però su una collina significa le strade impercorribili, le macchine bloccate. Qualche volta mancava la corrente, ma tornava a breve, mancava anche l’acqua. Le scuole sono state chiuse immediatamente, sul internet seguivamo gli aggiornamenti. In televisione raccontavano che 80.000 contatori energetici non hanno la corrente. Ti senti fortunato quando hai l’acqua, la corrente e da mangiare. Tanti paesi sono stati isolati dal mondo. I loro abitanti sono stati evacuati con gli elicotteri.

Io non dovevo uscire di casa… se non andare sulla slitta con i figli. Poi blackout… fortuna solo poche ore.. non sei giorni come altri ancora oggi.

Una cosa che non ti aspetti in quel momento è … il terremoto. Le palpitazioni del cuore non riesco a descrivere. La procedura dice che nel caso del terremoto bisogna abbandonare edificio… nascondersi magari in macchina. E come faccio!!!??? Fuori sono -7 gradi, la macchina coperta con un metro e mezzo di neve, non riusciamo manco ad aprire i sportelli… non c’è l’alternativa. Dentro casa puoi morire schiacciato, fuori muori di freddo.

Ulteriore notizia, per chi abita proprio in montagna… rischio slavine! Ti copriranno la casa in un secondo, le strade sono piene di neve, intorno a te due metri di neve che manco capisci dov’è la strada.

Altra notizia data dai telegiornali: può crollare la diga. Tonnellate del acqua non risparmieranno nulla.

In tutto questo stress mi sono anche arrivate diverse piacevoli telefonate, messaggi, affetto su facebook e whatsapp. Ci sono le persone che ti pensano, che ti scrivono, che ti dicono torna in Polonia, scappa. Non è facile lasciare la tua vita qui finché il rischio non è veramente grave. Qui abbiamo il lavoro, i ragazzi vanno a scuola. Speriamo che supereremo tutto fra qualche giorno.

Nel frattempo le telefonate delle media polacche. Ti chiedono l’informazione, vai in onda, in diretta, o ti registrano per l’edizione di telegiornale. Cercano di capire cosa sta succedendo in Bel Paese e trasmettere le notizie.

Ti chiama un giornalista e ti chiede:

– Signora, mi potrebbe dare un’intervista sulla situazione in Italia.

– Si certo.

– Grazie. Mi dica dove abita?

– Nelle Marche, 30 km da epicentro.

– Ottimo, fantastico…

– E no, sa… sono punti di vista…

– Ah no , mi scusi…

In quel momento ridi e ti scordi lo stress. Speri che domani “sarà un altro giorno” come diceva Rossella O’Hara.

6 thoughts on “Nieszczęścia chodzą parami. La sfortuna va in coppia.

  1. Serce siostry (moje) bije dwa razy szybciej słysząc te złe wiadomości, ale i twoje serce jest rozdarte jak widzisz nieszczęście tak blisko twych drzwi… Uciekać? Ratować co się da? Udzielić wywiadu by Świat wiedział i mógł wesprzeć? Pomoc starszym sąsiadom? A czasem to są sekundy … Jesteś dzielna i wiem, że działasz na wszystkich frontach i jeszcze masz czas na poinformowanie najbliższych … A my pomóc tak szybko nie możemy…
    I to nas dręczy … Jak mówił nasz Tata: “Niezbadane są wyroki boskie”. I to właśnie obserwujemy.
    Tak więc wiara w takich ludzi jak Ty i lepsze jutro pomagają nam być z Tobą, z Wami i podnosić was na duchu. Modlitwa i wiara! Najszybsza pomoc! Trzymaj się! I znasz adres! Drzwi otwarte !

    Piace a 1 persona

  2. 5 thoughts on “Nieszczęścia chodzą parami. La sfortuna va in coppia.”

    Rysia · 23 gennaio 2017 alle 16:45 · ·
    Serce siostry (moje) bije dwa razy szybciej słysząc te złe wiadomości, ale i twoje serce jest rozdarte jak widzisz nieszczęście tak blisko twych drzwi… Uciekać? Ratować co się da? Udzielić wywiadu by Świat wiedział i mógł wesprzeć? Pomoc starszym sąsiadom? A czasem to są sekundy … Jesteś dzielna i wiem, że działasz na wszystkich frontach i jeszcze masz czas na poinformowanie najbliższych … A my pomóc tak szybko nie możemy…
    I to nas dręczy … Jak mówił nasz Tata: “Niezbadane są wyroki boskie”. I to właśnie obserwujemy.
    Tak więc wiara w takich ludzi jak Ty i lepsze jutro pomagają nam być z Tobą, z Wami i podnosić was na duchu. Modlitwa i wiara! Najszybsza pomoc! Trzymaj się! I znasz adres! Drzwi otwarte !

    Liked by 1 persona

    Anna’s Blog PLorIT · 23 gennaio 2017 alle 17:30 · ·
    ❤ ❤ ❤

    Mi piace

    Ewa · 23 gennaio 2017 alle 21:33 · ·
    Pozdrawiam ciepło z Polski
    To bardzo trudny czas.
    I wymaga wielkiej siły spokoju.

    Mi piace

    Anna’s Blog PLorIT · 24 gennaio 2017 alle 02:09 · ·
    Cóż tu ma powiedzieć serce matki, babki???? Ile trzeba mieć optymizmu, wiary, nadziei? Jak uwierzyć że będzie lepiej?? Tylko matki mogą mnie zrozumieć co ja czuję…..Odchodzę chwilami od zmysłów, nie mogę spać, czekam na każdy sygnał telefonu! Bezsilność…czujesz się jak z amputowanymi rękami, jak być miała głowę bez mózgu…niczego nie zrobisz, bo nic nie wymyślisz! Co rano, budząc się pierwszą myślą jest: czy żyją, czy spali tej nocy w łóżkach, czy w butach i kurtkach, pod drzwiami, by móc uciekać, gdy będzie groźnie. Myślisz o Nich jaki stres przeżywają…dorośli są bardziej świadomi następstw, a dzieci przerażone jak podczas nalotów bombowców…różnica polega tylko na tym, że tu dodatkowo usunie się grunt, bo dach i tak, i tak poleci na głowy
    Proszę Boga w codziennych modlitwach i w ofiarowanych intencjach mszalnych o opiekę MB dla Was, by zachował Was w zdrowiu, żybyście nie byli w jednej chwili jak uchodźcy, pozbawieni domostwa mimo, że nie ma wojny!!! A do tego zimno, warunki ratowania się utrudione…Strach myśleć co Wy przeżywaćie. Nie zdziwię się jak tam dzieci będą Wam siwiały….Jak długo można znieść takie warunki, trwać w tej sytuacji niepewność i zagrożenia w każdej chwili????
    Tu u mnie miejsca wystarczy, zmieścimy się, życie, zdrowie wszystkich jest mi najdroższe i najważniejsze. Zniosę wszystko, aby Wam się nic nie stało. Dziecko jeśli masz choć cień lęku – WRACAJCIE ! ! Tu jest Wasz dom również! Nic innego nie mogę powiedzieć, ani zdecydować za Was. Wszyscy mnie pytają, dlaczego nie przyjeżdżają do Polski, na co czekają? Na większe zło? Niech uciekają póki nikomu nic się nie stało, a nie jak jedno czy więcej już będzie np. w szpitalu, czy w gruzach, co wtedy zostawią ich? A ja wtedy odpowiadam, a co Ty byś zrobił w takiej sytuacji, bo ja nie wiem….To są arcytrudne decyzje życiowe! Nie życzyć ich nikomu!

    "Mi piace"

  3. Dzieki Mamo! Twój dom i Twoja gocinność to jest nasz plan B. Dobrze, że je mamy. Nie można jednak dać się zastraszyć. Co nas nie zabije to nas wzmocni. Wiara nasza na pewno została wzmocniona. Jak będziemy pakować walizki to damy znać. 😉

    "Mi piace"

Lascia un commento